Sprawdź co ciekawego publikujemy w mediach społecznościowych! Obserwuj relacje w wycieczek!

Sakartwelo znaczy Gruzja

 

(tekst powstał po pierwszej wyprawie „Bezkresów” do Gruzji na początku XXI wieku)

Do Kolchidy przybyliśmy jak Jazon – drogą morską. Podróż do tej starożytnej krainy, jak przystało na tak odległą w czasie i przestrzeni – trwała bardzo długo. Pierwszy etap podróży obyliśmy pociągiem relacji Warszawa – Odessa. Po całym dniu i nocy w czteroosobowych przedziałach około południa dotarliśmy do celu. Między Odessą a Poti nie pływają statki wycieczkowe, tylko promy, na których najważniejsze są przewożące towary tiry i pociągi, ale dla pasażerów oprócz restauracji i baru przewidziano także basen, saunę i salę sportową ze stołem do ping-ponga i przyrządami rodem z siłowni. 

Podróż morska zajęła nam trzy doby. Monotonny widok uprzyjemniały delfiny, które często pojawiały się w bliskiej odległości od statku i zarysy Krymu. Czuliśmy co znaczyło zobaczyć ląd dla żeglarzy pływających wiele dni po morzu. Ta dość długa podróż niosła w sobie jednak obietnicę prawdziwej przygody. W ostatnim dniu wypatrywaliśmy od rana Poti. Kiedy w końcu je zobaczyliśmy, byliśmy szczęśliwi, że jesteśmy na miejscu, a jednocześnie trochę przerażeni widokiem. Port sprawiał ponure wrażenie, z oddali straszyły nas typowe osiągnięcia budowlane z epoki Związku Radzieckiego. Socjalistyczne szaro-bure miasto. Trudno było w nim doszukać się starożytnego Fazis. Wysieliśmy na ląd niepewni dalszej podróży. I pierwsze zaskoczenie. Bujna, kolorowa, nie pasująca do zdobyczy socjalizmu roślinność poprawiała nam humor.

Jechaliśmy do pierwszej miejscowości na nocleg. Po drodze dziwiliśmy się zalegającym nie nerwowo na drogach krowom, które nie reagowały zupełnie na przejeżdżające samochody i ani o milimetr nie raczyły przesunąć się z drogi. Wszyscy miejscowi kierowcy przyzwyczajeni do ich zachowania omijali je slalomem. Drugą ciekawostką były biegające luzem świnie o bardzo różnym ubarwieniu, niektóre ubrane były w dziwne dla nas drewniane chomąta. Później nasza przewodniczka wyjaśniła nam, że świnie w Gruzji nie są trzymane w chlewach, tylko żyją na powietrzu i właściwie są samowystarczalne.  Żyjąc na wolności mieszają się często z dzikami tworząc wielobarwne krzyżówki. Gospodarze, którzy jakimś cudem wiedzą która świnia jest czyja zabezpieczają niektóre przed wchodzeniem w szkodę właśnie za pomocą owych dziwnych konstrukcji drewnianych. Na takich obserwacjach minęła nam podróż aż dojechaliśmy do Urieki. Miejscowość ta dopiero w przyszłości ma szansę stać się popularna miejscowością wypoczynkową. Jej atutem są plaże. Czarne, może niezbyt miłe dla oka, ale za to z magnetytowym piaskiem o wielorakich właściwościach leczniczych.

Kraj Kartlów

Gruzini nazywają swój kraj Sakartwelo, co w ich języku oznacza ziemię należącą do Kartlów. Nazwę Kartlia noszą dwa regiony Gruzji – Kartlia Wewnętrzna z Gori i antycznym miastem Uplisciche i Kartlia Dolna z najważniejszymi miejscami dla państwa i narodu – Mcchcetą starożytną stolicą i oczywiście Tbilisi, dzisiejszą stolicą państwa. Oprócz Kartli Gruzja to szereg małych regionów o swojej specyfice i historii. To również przysparzające wielorakich problemów, zbuntowane obecnie Abchazja i Osetia Południowa, które najprawdopodobniej prędzej czy później za pomocą Rosji oderwę się od Gruzji. 

Gruzja jest krajem chrześcijańskim, prawosławnym, ale będąc otoczoną przez narody muzułmańskie część jej mieszkańców w ciągu wieków ulegało wpływom muzułmańskiem. Adżaria, nadmorski region ze słynnym Batumi bywa nazywana Gruzją muzułmańską. Podbity już w XVI wieku przez Turków region ten uległ islamizacji. Z kolei wysokogórski rejon Swanetia, będąc odciętym od reszty kraju mimo że przyjął oficjalnie chrześcijaństwo, narzucone mu zresztą w mało pokojowy sposób, jak twierdzą Gruzini, wierny pozostał przynajmniej niektórym obrzędom pogańskim. Ta mozaika kultur i religii w połączeniu z różnorodnością przyrodniczą i architektoniczną powoduje, ze każdy właściwie region Gruzji ma coś ciekawego do zaoferowania turystom. 

Gruzja jest krajem niewielkim, ale za to bardzo urozmaiconym. Gruzja to ciepłe morze Czarne, to wysokie góry Kaukazu, to Nizina Kolchidzka, wiele malowniczych zakątków, pięknych widoków, bujnej roślinności. Gruzja to jednak przed wszystkim kraj ludzi, którzy od starożytności zasiedlają tę ziemię niezmiennie, to kraj, którego państwowość zaczęła się kształtować bardzo wcześnie, a który ma na swym terytorium zabytki sięgające kilkunastu wieków przed naszą erą. To wreszcie kraj, który jako drugi w świecie przyjął chrzest. Nie dziwi więc, że wiele tych pamiątek historii wpisanych zostało na listę światowego dziedzictwa UNESCO ze względu na znaczenie jakie mają w historii naszego kontynentu. Bo Gruzja mimo że leży na styku Europy i Azji jest miejscem, gdzie rodziła się cywilizacja europejska.

Trzeba by bardzo dużo czasu spędzić, żeby zwiedzić to wszystko, co jest interesujące w tym kraju. Po kilku dniach pobytu tak przyzwyczailiśmy się do tego bogactwa, że przestaliśmy zwracać uwagę na liczne „nowe” zabytki z naszej ery.

Imeretia

Podróż prawdziwą po Gruzji rozpoczęliśmy od Imeretii – regionu, który odegrał ważną rolę w dziejach Gruzji. Jej władcy jednoczyli zachodnie regiony Gruzji, a okresowo nawet całą Gruzję. Pamiątką po królewskich czasach tego regionu są liczne budowle, wspaniałe zabytki architektury. Najważniejsze mieszczą się w stolicy regionu Kutaisi i wokół niej.

Nad rzeką Rioni leży drugie co do wielkości, a uważane za najstarsze w Gruzji miasto – Kutaisi. Znane było już w drugiej połowie VIII w., kiedy stało się stolicą potężnej wówczas Abchazji. Za króla Bagrata III, który zjednoczył ziemie gruzińskie miasto to od X w. do 1122r. było stolicą zjednoczonej Gruzji. W I połowie XIII w. zdobyte zostało przez Mongołów, od XV w. było stolicą Imeretii, a w 1801r. znalazło się w granicach Rosji.

Zjednoczenie ziem przez Bagrata III zaowocowało m.in. rozkwitem architektury. W tym okresie powstała w Kutaisi katedra p.w. Zaśnięcia Matki Boskiej, zwana katedrą Bagrata, której imponujące ruiny wznoszą się na wzgórzu w zachodniej części miasta.  Budowa trójnawowej świątyni zakończona została w 1003r. Siedemset lat później, w 1691 r. zniszczona została przez Turków, do dzisiaj jednak widać potęgę i kunszt artystyczny jej budowniczych. Zachowały się fragmenty rzeźbionych kolumn, kapitele i układ. Miejsce to, ważne dla Gruzinów jako symbol wielkości zjednoczonej Gruzji, w czasach radzieckich nie było objęte żadną ochroną państwa. Starano się wręcz zniszczyć je ostatecznie.  Według naszej przewodniczki Mariki prowokowano tutaj różne zajścia, by miejsce święte kojarzyło się raczej z wszelkim złem tego świata – pijaństwem, gwałtami czy zabójstwami. Po odzyskaniu niepodległości trochę czasu zajęło odbudowanie powagi i świętości tego miejsca. Obecnie odprawiane są tutaj nabożeństwa, a wszyscy nowożeńcy mają niepisany obowiązek odwiedzić po ślubie to miejsce. Świątynia robi dziwne wrażenie na przyjezdnych, gdyż potężne jej ściany nie są przykryte żadnym dachem. To życzenie miejscowych wiernych, którzy chcąc być bliżej Boga, nie wyrażają zgody na odbudowę dachu. Póki co życzenie to jest respektowane, ale z drugiej strony bez dachu mury świątyni niszczeją, a obiekt wpisany na listę UNESCO jest zbyt cenny, by pozwolić na jego degradację. Jaka będzie jej przyszłość czas pokaże. 

Tuż obok katedry wznoszą się ruiny niedostępnej niegdyś twierdzy Ukimerioni, której mury miały 20 metrów wysokości, 2 metrów grubości a długość ich wynosiła prawie 431 m. Dziś trudno uwierzyć, że była to taka potężna twierdza. Z zewnątrz nie widać jej dawnej wielkości, do środka nie udało nam się wejść, gdyż jej mury poddawane restauracji były niedostępne dla turystów.

W samym Kutaisi wart obejrzenia jest znajdujący się niedaleko katedry Bagrata, kościół św. Jerzego z XII w., w którym zachowały się ciekawe mozaiki. W samym centrum od typowej radzieckiej zabudowy odróżnia się budynek teatru wybudowanego w czasie ostatniej wojny przez Niemców.

Około 10 km od miasta na zadrzewionym wzgórzu nad rzeką Ckalcitelą znajduje się najważniejsza atrakcja turystyczna regionu, wpisany na listę UNESCO kompleks klasztorny Gelati. 

W 1106 r. król Dawid Budowniczy rozpoczął tutaj budowę tego ważnego ośrodka duchowego i naukowego. Pamiętając o znaczeniu elit umysłowych dla kraju, postanowił Gelati uczynić miejscem, gdzie będą mogli kształcić się również mało zamożni Gruzini. O tym jak wielka była rola wchodzącej w skład kompleksu Akademii świadczyć może to, że współcześni nazywali je „Nową Helladą” albo „Drugimi Atenami”. Akademia przy monasterze skupiała najwybitniejszych wówczas uczonych – teologów, filozofów i prawników. Wśród uczonych były takie sławy, jak Joane Petrici, który wprowadzał w Gruzji w latach 1105-1125 neoplatonizm.

Dawidowi Budowniczemu przed śmiercią w 1125 r. nie udało dokończyć budowy kompleksu, prace kontynuował jego syn Demetrij. Zakończono je w 1130 r.

W 1510 r. podczas najazdu Turków Gelati poniosło ogromne straty. Mnisi co prawda uratowali część ikon, ale wiele fresków i mozaik zostało zniszczonych, rozkopane zostały też wtedy groby królów .Od 1923 r. na terenie monasteru mieściła się filia muzeum w Kutaisi, a funkcję religijną zaczął pełnić ponownie od 1988 r.

Gelati to kompleks architektoniczny, w skład którego wchodzą główna cerkiew Narodzenia Bogarodzicy, cerkiew św. Jerzego oraz cerkiew i dzwonnica św. Mikołaja. W głównej cerkwi zachowały się mozaika w ołtarzu przedstawiająca Matkę Boską z Dzieciątkiem i fresk z postacią Dawida. Są to typowe przykłady malarstwa monumentalnego Gruzji, niepodobne zupełnie do zabytków sztuki bizantyjskiej. Wyciekające pod cerkwią św. Mikołaja źródło przyciąga wielu wiernych, mających nadzieję na uzdrowienie dzięki jego wodzie o cudownych właściwościach. Atrakcją turystyczną miejsca jest ogromny kamień, będący płyta nagrobną samego Dawida Budowniczego. Umiejscowiony w bramie świadczy o skromności króla, który życzył sobie po śmierci być deptanym przez maluczkich tego świata. Kamień, o którym tradycja mówi, że jest tak duży jak wysoki był król, świadczy też o potężnym wzroście króla. Dawid Budowniczy, który panowała w latach 1089-1125 był według tradycji nie tylko wzrostu wielkiego, ale i wielkiego rozumu. 

W malowniczym miejscu, na wysokiej skarpie nad rzeką Roni, niedaleko Kutaisi znajduje się klasztor świętych męczenników braci Dawida i Konstantyna Mcheidze, książąt Argwetii. Miejsce to nazywane jest Mocameta, co po gruzińsku znaczy męczennicy. Maleńki, urokliwy monaster zbudowany został na wysokiej skale nad rzeką, do której w czasie najazdów VIII w. króla Persji Murwana ibn Mohameta, nazywanego przez Gruzinów Głuchym, wrzuceni zostali późniejsi święci. Braci zostali skazani na śmierć, bo nie chcieli wyrzec się wiary chrześcijańskiej. Jak mówi legenda rzeka nie przyjęła ich świętych ciał i wyrzuciła na brzeg. Bracia pochowani zostali w cerkwi Kosmy i Damiana przy monasterze Mocameta.

Kutaisi jak przystało na królewskie miasto przyjęło nas iście po królewsku. W drugim dniu podróży nie przywykliśmy jeszcze do tak charakterystycznie obfitego jedzenia i ilość dań na stole nas oszołomiła. Kelnerka wnosiła kolejne potrawy – bakłażany z orzechami, szaszłyki, chaczapuri, a my zaczęliśmy się martwić, jak będziemy wyglądać po wyjeździe z tego gościnnego kraju. Zarzekając się, że więcej w tym dniu nie zjemy, w dobrych humorach po imretyńskim winie wsiedliśmy do naszego autobusu i pojechaliśmy do Tbilisi. Co do wina, to nasz kierowca Awtandył, zwany przez nas dla uproszczenia Alikiem, kręcił nosem na wino z Kutaisi. Poczucie patriotyzmu regionalnego w Gruzji jest bardzo silne i każdy chwali swój region. Na pewno Alik miał rację, mówiąc, że wino trzeba pić kachetyńskie, bo Kachetia słynie z wina i robi je najlepsze w całej Gruzji, o czym przekonać się mieliśmy wkrótce podczas krótkiej wycieczki po tym regionie. Najpierw jednak przybyliśmy do Tbilisi.

Jak to zwykle bywa podczas krótkiego pobytu w mieście nie da się go w pełni poznać, można go jedynie posmakować. A w Tbilisi jest co smakować. Miasto choć zniszczone i zaniedbane robi wrażenie.

Tbilisi

Zanim zbudowano obecną stolicę Gruzji, głównym miastem Kartlii od 3 w n e była Mccheta. Jest to jedno z najstarszych miast w Gruzji jako cenny zabytek wpisany na listę UNESCO. Jego pochodzenie jest związane przez tradycję z legendarnym ojcem, przodkiem gruzińskiego szczepu – Kartlosem oraz Mccheteosoem. Przez ponad 1000 lat Mccheta była stolicą gruzińskiego królestwa Iwerii, znanego w całym antycznym świecie. W pięknym miejscu, na styku dwóch rzek – Mtkwari i Aragwi w III w. n e pierwszy król Gruzji Parnawaz wybudował ufortyfikowany akropol na cześć Armazi, głównego kultu państwowego. Tutaj kolejny król Gruzji Mirian po kazaniach młodej kobiety Nino z Kapadocji przyjął chrześcijaństwo na początku 4 w n e i uznał je za religię państwową. Do dzisiaj Mccheta pozostaje głównym miejscem gruzińskiego prawosławia. Znajdująca się na terenie miasta katedra Svetichoveli z XI w. oraz znajdujący się na wzgórzu nieopodal Monaster Dżwari z VI w. są jednym z najbardziej znaczących miejsc, wspaniałym skarbem gruzińskiej architektury i historii.

Obecna stolica Gruzji została założona w V w n e przez króla Wachtanga Gorgasali na jednej z dróg jedwabnego szlaku. Jak to zwykle bywa, także z powstaniem i tego miasta wiąże się legenda. Jego założyciel król Wachtang Gorgasali rozmiłowany był w polowaniach. Często przebywał w lasach, które kiedyś rosły na tym terenie. Pewnego dnia podczas polowania jego sokół złapał bażanta i oba ptaki zniknęły nie wiedzieć gdzie. Zagadka wyjaśniła się po chwili. Król odnalazł swojego sokoła wraz z upolowanym bażantem martwego. Ptaki wpadły do siarkowego źródła i ugotowały się.  Na pamiątkę odkrycia ciepłych źródeł siarkowych, król zdecydował nazwać to miejsce Tbilisi, gdyż tbili po gruzińsku znaczy ciepły. A ponieważ teren ten bardzo mu się podobał, postanowił zbudować tutaj miasto i przenieść do niego swoją siedzibę z pobliskiej Mcchety. 

Tbilisi to miasto bardzo ciekawe. Pięknie położone nad rzeką Mtkwari zwaną przez Rosjan Kurą, urzeka nierównością terenu. Niegdyś nad Mtkwari stał zamek królewski, obok którego w XII wieku zbudowano świątynię Metechi. Oba obiekty zniszczone przez Czyngis Chana zostały odbudowane, ale do dzisiaj zachowała się jedynie cerkiew, która prezentuje się malowniczo na wzgórzu nad rzeką. Podobnie jak kolorowe domy na wysokiej skarpie, z których balkonów można skoczyć w przepaść i zanurkować w rzece. Obok Metechi stoi pomnik założyciela Tbilisi Wachtana Gorgasali. 

Po drugiej stronie rzeki na wysokim wzgórzu zachowały się okrągłe baszty i mury twierdzy Narnikała. U stóp twierdzy rozpościera się gęsta plątanina wąskich uliczek, tajemnych przejść i zaułków. Mimo że niektóre domy są w opłakanym stanie chce się powiedzieć „ niech ręka Boska broni przed jakimikolwiek remontami”. Te uliczki to klimat wschodu, to pozorny nieład, który daje poczucie swojskości. Przy meczecie zaczepiają nas miejscowi. Chcą pogadać, pytają skąd jesteśmy. Kiedy dowiaduję się, że jesteśmy z Polski, informują że w domu naprzeciwko mieszka Polak. Fotograf, który pewnie jak my uległ urokowi tych małych uliczek. Niestety, nie ma go w domu więc nie możemy wymienić wrażeń. Idziemy dalej i trafiamy do kościoła ormiańskiego. Znowu tutaj przyjmują nas serdecznie, wypytując o wszystko i zapraszają ponownie, jeśli jeszcze kiedyś powrócimy do Tbilisi. W ciągu krótkiego pobytu byliśmy jeszcze w synagodze, kościele katolickim i w świątyniach innych obrządków. Wszędzie przyjmowani byliśmy jeśli nie serdecznie, to przynajmniej bez niechęci. Aż trudno uwierzyć, że w innych zakątkach świata religia dzieli, że nawet na pobliskiej Ukrainie czy w Rosji nie zawsze jest się miłym gościem w cerkwi prawosławnej obrządku moskiewskiego. Gruzja to przede wszystkim monastery i cerkwie. W Tbilisi również najważniejszymi zabytkami są obiekty sakralne. Obok wspomnianej już Metechi, w Tbilisi koniecznie zobaczyć trzeba katedrę Anczischati z VI w i Sioni z VII w. My odwiedziliśmy też dumę tbilisańczyków – nową ogromną katedrę, mieszczącą się na wzgórzu, w dzielnicy zamieszkałej przez ludność ormiańską. Znowu małe i bardzo, bardzo zaniedbane uliczki.

Nie udało nam się niestety wykąpać w wodach siarkowych w którejś z łaźni. Tbilisi wymaga dużo więcej czasu. W ciągu dwóch, trzech dni na pewno nie da się poznać tego bogatego w zbytki i tak różnorodnego miasta. My poznaliśmy fragment. Byliśmy w Muzeum Narodowym, gdzie znajdują się misternie wykonane ozdoby ze złota już z V w p n e i na bazarze tak zwanych staroci, gdzie spośród kiczowatych, często robionych na antyczne można wyłowić naprawdę cenne pamiątki. 

Nad całym miastem góruje pomnik Matki Gruzji, która w jednej ręce trzyma kielich wina dla przyjaciół, a w drugiej miecz dla wrogów.

Tamada

My zostaliśmy przyjaciółmi Gruzji, więc dla nas było wino i dobre jedzenie. Po Kutaisi i Tbilisi przyjęło nas godnie. I chociaż wydawało się, że już nic nie przełkniemy o dziwo kolejne porcje znikały ze stołu. W końcu tak rozepchaliśmy żołądki, że kiedy w planie nie było kolacji, poczuliśmy się głodni i zawiedzeni. Może to komuś wydać się dziwne, że tyle piszę o jedzeniu. Kto nie był w Gruzji tego nie zrozumie, ale kto chociażby poza Gruzją znalazł się przy gruzińskim stole wie, o czym mówię. Gruzja to kraj ludzi, którzy cieszą się życiem, cieszą się sobą. Uwielbiają być z ludźmi, a każde spotkanie przeradza się w biesiadę, gdzie jedzenia i picia jest tyle, ile nie ma w Polsce na niejednym weselu. Z takim umiłowaniem biesiady związanych jest wiele zwyczajów. Polska nie ma niestety tradycji charakterystycznych dla krajów wina. Jesteśmy krajem mocnych alkoholi, głownie wódki, którą wychylamy kieliszek za kieliszkiem krzywiąc się okropnie, jakbyśmy pili ją za karę.

Gruzini piją dużo wina, a mimo to trudno spotkać tam osobę pijaną. Każdy kielich poprzedzony jest toastem wygłaszanym przez tamadę, czyli mówcę toastów. Dopóki tamada nie skończy często długiej przemowy, nie można napić się wina. Nie można zajmować się czymkolwiek innym i przerywać. Karą za np wcześniejsze wypicie może być kolejny „karniak”, ale jest źle widziane. Toast to często jakaś całkiem długa historia zakończona zaskakującą pointą, czasem refleksyjna, czasem zabawna. Władza tamady nie ogranicza się jedynie do możliwości wygłoszenia toastu. Dopóki tamada nie pozwoli, nie wolno odejść od stołu. Gruzini choć podobni w niejednym do Polaków mają umiejętność, którą naszej nacji brakuje. Umieją pięknie śpiewać i tańczyć. Widzieliśmy spotkanie „biznesowe”, podczas których siedzący przy stole sami panowie śpiewali piękne melodyjne pieśni. Chociaż nie rozumieliśmy słów trafiały do nas przez swoją piękną melodię. Zamiłowanie do muzyki i tańca obserwowaliśmy również podczas pobytu w skansenie w Tbilisi, gdzie akurat odbywały się dni folkloru gruzińskiego. Poszczególne regiony prezentowały swoje pieśni i tańce, a częstokroć ludzie z tłumu podchodzili i dołączali się, wyglądając przy tym jakby na co dzień nic innego nie robili tylko ćwiczyli w zespołach folklorystycznych przed ważnymi występami. 

Umiarkowania w spożyciu alkoholu i umiejętności bycia ze sobą i wspólnej zabawy możemy uczyć się od Gruzinów.

Winem płynąca Kachetia

Podróż do tego słynnego regionu Gruzji rozpoczęliśmy od fascynującej jazdy autobusem przez okolicę, o której Gruzini mówią pustynia. Nie ma tutaj co prawda piachu, ale panuje zupełna pustka i cisza. Jechaliśmy kilkadziesiąt kilometrów drogą polną pośród wzgórz pokrytych wyschniętą trawą, podziwiając w oddali wysokie góry i różnorodne formy skalne.

Dawid Garedża to jedna z największych atrakcji turystycznych Gruzji, a zarazem miejsce święte dla gruzińskiego prawosławia. W VI w. jeden z ojców – syryjski, święty Dawid z Garedsży rozpoczął wraz ze swym uczniem Dodo budowę świątyni. Klasztor funkcjonuje do dzisiaj. 

Droga prze Kachetię wiodła częściowo szlakiem wędrówek ojców asyryjskich. Przybyło ich tutaj 12, żeby pomóc umocnić nową religię. Na dzieło kolejnego Zenona natknęliśmy się osiem kilometrów od stolicy regionu Telavi, w Ikalto. Znajduje się tutaj monaster założony przez właśnie przez Zenona w VI w. Wokół monasteru w późniejszych wiekach Arsen z Ikalto założył wyższą szkołę – Akademię w Ikalto, w której jak głosi legenda studiował i nauczał najsłynniejszy gruziński poeta Szota Rustaweli.

 Jedną z największych świątyń w Gruzji jest położona również niedaleko Telavi katedra w Alawerdii. Zbudowana na planie krzyża w XI wieku świątynia ma wysokość sięgającą 50 metrów. Jest to obok katedry Bagrata w Kutaisi i katedry Sweticchoweli w Mcchecie, świątynia uważana za najważniejszy zabytek, w którym zachowały się właściwości stylu tej epoki.

Niezwykle ważnym miejscem w Kachetii jest klasztor Bodbijski, gdzie wokół mogiły świętej Nino, chrzcicielki Gruzji, założono monaster. Święta Nino przybyła z Kapadocji. Mając moc uzdrawiania pomogła wyleczyć się królowej iberyjskiej Nano z jakiejś dokuczliwej choroby, czym zdobyła jej wdzięczność i sympatię i łatwo nakłoniła królową do przyjęcia chrześcijaństwa. Bardziej oporny okazał się mąż Nano, Mirian. Nawrócił się podczas polowania, kiedy to prawdopodobnie z powodu zaćmienia słońca nagle otoczył go zupełny mrok. Kiedy nie pomogły modły do jego pogańskich bogów, postanowił prosić o pomoc nowego Boga – chrześcijańskiego. Gdy tylko to uczynił, zapanowała jasność, a Mirian wkrótce przyjął chrzest. Działo się to wszystko w 330 roku. Gruzini drudzy po Ormianach przyjęli chrześcijaństwo.

Kachetia dostarcza wiele przeżyć duchowych, ale jest też miejscem, w którym można spróbować najlepszych dań i najlepszego wina. Ucztowanie rozpoczęliśmy od obiadu zjedzonego w maleńkiej restauracyjce tuż przy ogromnych murach niegdysiejszej twierdzy Signani.  Siedzieliśmy na balkonie, przed nami rozpościerała się piękna Alazańska Dolina, a wszędzie dookoła rosły winogrona. Tutaj rozpoczęliśmy degustację win kachetyńskich. Piliśmy głownie wytrawne, czerwone wina, wśród nich najpopularniejsze saperawi. Jak informowali nas Gruzini dzień powinien zacząć się od kieliszka czaczy, a potem w ciągu dnia należy wypić przynajmniej litr wina. Zalecali jednak nie czerwone, a białe wino, które jak twierdzili nie podnosi ciśnienia ale je reguluje. Stosowaliśmy się do zalecenia i wypijaliśmy nie mniej niż litr dziennie.

Podczas podróży do Kachetii nie mogło zabraknąć wizyty w słynnym Muzeum Cinandali, gdzie znajduje się najstarsza enoteka w Gruzji. Zaskoczeni byliśmy, że wśród najcenniejszych i najstarszych win jest tutaj miód polski z 1814 r. Trudno było nam wytłumaczyć oprowadzającemu nas przewodnikowi, że napój ten nie jest zrobiony z winogron.

Czacza u stóp Kazbeku

Kolejny dzień zaczął się pięknie. Wyjechaliśmy z Tbilisi na przejażdżkę słynną gruzińską drogą wojenną. Pogoda nam dopisywała. Widoki były piękne. Niedaleko od Tbilisi zatrzymaliśmy się, żeby zwiedzić miejscowość Ananuri. W rozległej dolinie rzeki Aragwy, na której kilkanaście lat temu zrobiono tamę wodną i sztuczne, ciągnące się 10 km jezioro, leży twierdza feudalna z XVI w. Miejsce to piękne ze względu na widoki – na góry i na jezioro. Zachwyt nasz wzbudziła zwłaszcza fasada świątyni, którą zdobią wspaniałe ornamenty. 

Nasza droga wiodła dalej przez wysokogórski kurort narciarski Gudauri, gdzie hotele, zwłaszcza te wysokiej klasy rosną jeden za drugim, a ceny w nich jak na naszą polską kieszeń dość wysokie. Budują je gównie Austriacy, którzy nie boją się robić interesów w tym kraju Trasy zjazdowe wokół kurortu są dość trudne. Przewodnik nie namawiał do przyjazdu tutaj mało wytrawnych narciarzy. Twierdził, że jest to teren raczej polecany zawodowym narciarzom. Na wyjazdy rodzinne proponują okolice Borjomi, gdzie nie tylko jest wspaniała lecznicza woda i powietrze, ale w okolicach również niezłe ośrodki narciarskie. Jedziemy krętymi drogami, biegnącymi po wiszących półkach skalnych lub zbudowanymi nad przepaściami mostami. W głowie kręciło się od tej wysokości, strach ogarniał na samą myśl jak daleko jest ziemia. Chyba z emocji przegapiliśmy miejsce, gdzie Azja spotyka się z Europą. Aż trudno uwierzyć, że zmieniliśmy kontynent.

Mijamy najwyższe miejsce Gruzińskiej Drogi – Przełęcz Krzyżową – 2395 mnpm, to wyżej niż najwyższy szczyt w Polsce, a my spokojnie jedziemy sobie autobusem, przyroda nas zachwyca, większość z nas pierwszy raz w życiu podziwia ogromne buły kalcytu, które z daleka wyglądają jak nie stopiony śnieg. Bogactwo przyrody aż przytłaczające. 

Docieramy wreszcie do Kazbegi, miejscowości skąd mamy się wspinać na wysokość 2150 m. (31) Celem naszym jest Cminda Sameba, Święta Trójca, monaster z XIV wieku. Gdy jednak patrzymy w górę nikt z nas nie podejmuje się tego trudu. Nasz przewodnik organizuje sprawnie wynajęcie cudu przemysłu samochodowego – „Niwy”. (33) Wsiadamy do tych niejednokrotnie 25-letnich samochodów pełni obaw jak poradzą sobie z taką trudną drogą. Okazuje się jednak, że bez problemu. Za kilkanaście minut jesteśmy na górze. Bez uprzedniego wysiłku możemy podziwiać widoki. Niestety, z powodu mgły nie udaje nam się zobaczyć Kazbeku i Elbrusa. Wracamy na dół czekającymi na nas Niwami na szaszłyk i wino przywiezione w góry Kaukazu z Kachetii.

Piknik zorganizowany został w ładnym miejscu.  Wrażenie robi chłodzący się w strumyku arbuz. Pomidory, papryka, szaszłyki i chaczapuri smakują wybornie na świeżym powietrzu. Popijamy wino i oczywiście czaczę – wódkę zrobioną z winogron. Ma chyba ponad 70 %. Odkażamy się wszyscy, żeby w warunkach polowych nie nabawić się rozstroju żołądka. Późnym wieczorem wracamy do Tbilisi. Rano przyjdzie nam pożegnać się z tym miastem. Zaczynamy drogę powrotną.

Gori

Chociaż nad miastem góruje piękna twierdza, podobno mało w niej zwiedzających. Wszyscy przyjeżdżają tutaj, żeby zobaczyć miejsce, gdzie urodził się Stalin. Najbardziej znany Gruzin, niestety. My pomijamy twierdzę, robimy zdjęcie pomnikowi Stalina na centralnym placu Gori i zaglądamy oczywiście do muzeum. Przeraża nas ogrom tej budowli, bardziej jednak przerażająca jest opowieść przewodniczki, która skrupulatnie wymienia daty i wydarzenia z życia najwybitniejszego, jak wielu uważa, przedstawiciela narodu gruzińskiego. Nie pada ani jedno słowo o jego zbrodniach, na wystawie nie ma też ani jednego zdjęcia czy informacji na ten temat. Co gorsze te same informacje inna przewodniczka opowiada w języku angielskim grupie turystów ze świata, który mało wie na ten temat i przyjmie wszystko, co mu się powie.

Na szczęście niedaleko Gori jest Uplisciche, antyczne miasto skalne. Możemy cofnąć się o kilkanaście wieków i odpocząć od straszliwych wydarzeń nowożytnej historii.

W folderze, który kupiliśmy od przewodnika mowa jest o tym, że zgodnie ze źródłami historycznymi pierwsze miasto na tym terenie było tu już w XVI-XV w pne. Gdzie indziej podaje się jako datę powstania VI-III w p.n.e. Trudno jest to określić dokładnie.

Legenda mówi, że miasto było budowane przez niewolników, którzy mogli wypracować sobie wolność. Na początku pracy otrzymywali toporek zrobiony z cennego jak na tamten czas metalu, koniec tego narzędzia był zrobiony z żelaza. Kiedy niewolnik wyciął tyle skał, że zużył żelazo i dotarł do szlachetnego metalu odzyskiwał wolność i cenniejszą część toporka. Choć Uplisciche ucierpiało bardzo podczas najazdu mongolskiego w XIII w. do dzisiaj podziwiać możemy tu i antyczny teatr, i salę tronową królowej Tamary, i pomieszczenia, w których przechowywano wino. Dość łatwo można sobie wyobrazić tutaj życie.

Drugim miastem skalnym, dużo młodszym od Uplisciche, ale chyba bardziej widowiskowym jest Wardzia.  Robi naprawdę ogromne wrażenie. Jechaliśmy do tej atrakcji niezbyt dobrą drogą, ale za to wśród malowniczych krajobrazów. Na miejscu naszym oczom ukazał się wspaniały widok. Wysokie na kilka lub kilkanaście pięter miasto z XII w. Znajduje się tutaj około 600 różnych budynków o charakterze mieszkalnym i gospodarczym.  Tutaj znajdował się pałac słynnej królowej Tamary, biblioteki, łaźnie, skarbiec, świątynie i monastery. Miejsce to mogło być schronieniem dla 20 tysięcy osób na raz. W zdumienie wprawiła nas opowieść przewodnika o działającym tu niegdyś wodociągu. Trudno było sobie wyobrazić jak w litej skale można było wykuć tunele dla całego systemu rur i doprowadzić ze znajdującego się poza miastem źródła wodę.

Wardzia była ostatnim tak mocnym wrażeniowo punktem naszej wycieczki.

Batumi, ech Batumi

Niestety, nie udało nam się dokładnie poznać tego regionu Gruzji. Zatrzymaliśmy się na nocleg w jego słynnej stolicy, w Batumi.(38) Pożegnalna kolacja była typowo gruzińską ucztą z pysznymi szaszłykami – mcwadi, chaczapuri, bakłażanami nadziewanymi pastą z orzechów włoskich. Gospodarze przygotowali dla nas niespodziankę, występ dwóch pięknie śpiewających pań. Uczyniły zadość naszej prośbie i zaśpiewały nam Suliko. Dziwiliśmy się bardzo, że do Gruzji nie dotarła tak popularna u nas piosenka Alibabek o herbacianych polach Batumi. Co do herbaty, to niestety jej produkcja upadła, miejmy nadzieję, że jest to chwilowy zastój. Sami Gruzini nie piją już gruzińskiej herbaty. 

Batumi, które jest pięknym, eleganckim miastem godne jest przyjazdu na dłużej. Ciepłe morze, piękne bulwary i region godny zobaczenia. My nie mieliśmy już na niego czasu.

Niestety, ponownie musieliśmy dużo wcześniej się zaokrętować. Podróż do Kolchidy dobiegła końca. Ponownie drogą morską oddaliliśmy się od jej wybrzeża.

 

Wyślij zapytanie
Skontaktuj się z nami. Mamy wycieczkę specjalnie dla Ciebie.

Wysyłając formularz potwierdzasz, że akceptujesz politykę prywatności i nie wnosisz zastrzeżeń.